W czasie terapii grupowej, na którą uczęszczałam w związku ze współuzależnieniem poznałam wiele kobiet, które bardzo cierpiały. Cierpiały podobnie jak ja, co jeszcze bardziej uwrażliwiało mnie na ich ból. Pragnęłam im pomóc, dać nadzieję, wzbudzić w nich wiarę, pomimo, że sama jeszcze bardzo cierpiałam. Potem, gdy stawałam się coraz silniejsza i pewniejsza siebie zaczęłam zastanawiać się jak mogłabym im pomóc? Czy mogę coś dla nich zrobić, aby ulżyć ich cierpieniu? W jaki sposób choć trochę mogę złagodzić tę trudną drogę stawania się samodzielnym człowiekiem, aby potem stać się w pełni człowiekiem? Kiedy udało mi się jakoś pomóc swoją wypowiedzią, czy przykładem własnej drogi ku samodzielności, odczuwałam błogie szczęście, którego dotąd nie znałam. Szczęście, które miało głębię, sens, a co najdziwniejsze, ono mnie bogaciło i rodziło jeszcze większe pragnienie dawania niż przed tym przeżyciem. To było jak nagłe porażenie światłem, od którego oczy bolały a dusza jakby przeczuwała wieczność.